Nowa Zelandia - UNREGISTERED VERSION

Idź do spisu treści

Menu główne

18 czerwca 2012 o 1535 polecieliśmy w podróż poślubną do Nowej Zelandii. Wcześniejsze plany mówiły o Chinach i tak w ostatniej chwili zadecydowaliśmy by lecieć do N-Z. Po wylądowaniu we FRA mieliśmy niecałą godzinę by zdążyć na lot lufthansy do Seoulu. Do zamknięcia gate'u czekaliśmy na potwierdzenie, że przepakowali bagaże z Lotu na Lufę. Miejsca w samolocie dostaliśmy daleko od siebie ale okazało się, że koło Anki jest miejsce wolne i siedzieliśmy razem. Lot minął spokojnie. W gazetce pokładowej był artykuł Niemców co jechali przez Polskę w związku z Euro od Krakowa do Gdanska i dopiero za 3 razem zobaczyłem zdjęcie kościoła z Kończewic :D ( 2 dni wczesniej braliśmy tam ślub - Anki parafia)

W Auckland wylądowaliśmy koło 7 rano. Przy odprawie granicznej wopiści zauważyli, że jesteśmy z Polski. Zaczęło się 2h przesiadówka na lotnisku: po co, w jakim celu, na odpowiedź, że tutystycznie to pytali dlaczego zimą. Nie potrafili pojąć, że to wyjazd spontaniczny. Pytali ile mamy pieniędzy w gotówce i w plastiku. Żółta blacha lufthansy nawet ich nie przekonała. W końcu dali stępelek i bez trzepania bagaży wyszliśmy z lotniska :-). Zakupiliśmy bilety na autobus i pojechaliśmy do centrum Auckland do hotelu Y.M.C.A. :D. Hotel a raczej akademik bo takie miał standardy. Po rozpakowaniu udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Wjechaliśmy na Sky Tower. Widok na miasto piękny. Następnie poszliśmy do biura turystycznego gdzie wynajęliśmy samochód na najbliszy tydzień wraz z przeprawą promową na Wyspę Południową. Po załatwieniu formalności załapaliśmy autobus i udaliśmy się do Kelly Tarltons, coś w rodzaju oceanarium. Niestety spóźniliśmy się i było juz zamknięte. Do centrum wrócliliśmy pieszo bo jakoś autobusy nie jechały w stronę powrotną. Trochę zmoklismy po drodze. Po powrocie kolacja i spać.

O 10 rano przyjechał po nas młody Niemiec z Jucy Rental i zawiózł nas do siedziby fimry gdzie odebraliśmy nasz samochodzik na najbliższe dni. Daihatsu Sirion. Krótka prezentacja, spisanie kwitów i w drogę, lewą stroną :D. Na początku ciężko się było przestawić, zamiast zmienić biegi otwierało się drzwi ;-). Jazda po rondach bezproblemowa. Pod wieczór dojechaliśmy do jeziora Tarawera gdzie na drugim brzegu znajduje się wulkan o tej samej nazwie, którego wybuch w końcu XIX wieku spowodował śmierć 150 osób. Na noc zatrzymaliśmy się w Rotorua. Miejscowości, w której wszędzie czuć zapach siarki, w powietrzu unosi się para a za oknem motelu taki widok jak na zdjęciu

Widok na jezioro i górę Tarawera:

23.06.
O poranku udaliśmy się do Waimangu, w którego pobliżu leży park geotermalny. Byliśmy pierwszymi zwiedzającymi. Po minięciu bramy schodzi się w dół doliny do jeziorek i rzeczki. Wszystko dookoła paruje. Co jakiś czas przy jej brzegu, którego woda jest bardzo gorąca, znajduje się mały gejzer.

Potem pojechaliśmy do Waiotapu. Tam także kratery, gejzerki i sapach siarki. Niedaleko, raz dziennie strażnik parku wrzuca do gejzeru worek z mydłem. Po czasie dochodzi do erupcji :-)

Późnym wieczorem dojechaliśmy do Wellington. Miasto przywitało nas deszczem, wiatrem, ogólnie nieprzyjemnie pogodowo. Nocleg w jakimś studenckim motelu. Tanio nie było, standard też taki słaby ale po drugiej stronie ulicy jest prom, którym to jutro popłyniemy na Wyspę Południową.

O 7:30 prom ruszył w kierunku Wyspy Południowej i po około 3 godzinach byliśmy w Picton. Tam zakupy i w drogę. Widoki podobnie piękne ale więcej winnic i jakoś mniej rozjechanych oposów.
Nocleg w Kaikoura gdzie na okolicznych plażach wylegują się foki. Jutro w planach mamy oglądanie wielorybów.

Wieloryby się nie udały gdyż wiatr był za silny :-( i odwołali rejs. Pojechaliśmy zatem dalej w drogę to Twizel, w rejon Góry Cooka. Im blizej miejscowości tym więcej śniegu i lodu. Na miejsce dotarliśmy pod wieczór.

Dziś udaliśmy się w rejon Góry Cooka. Jak to w czerwcu drogi zasypane śniegiem, lodzik itp. Góry nie widać. Podobnie z lotami helikopterów, w zawieszeniu w oczekiwaniu na lepszą pogodę :(. Pokręciliśmy się po okolicy.

No i polecieć śmigłem się nie udało. 2 dni sypało śniegiem w górach. Mieliśmy w planach jeszcze Milford Sound ale zamknęli drogi przez zimę :-) ot efekt zimowego spontana do Nowej Zelandii :D.
Czas kierować się do Christchurch.

Christchurch przynajmniej jego centrum wygląda jak jeden wielki plac budowy po zeszłorocznym trzęsieniu ziemii. Egipcjanin u którego się zatrzymaliśmy opowiadał, że wielu mieszkańców przeprowadzilo się do Australii bo tam spokojniej. Po znalezieniu jadłodajni wróciliśmy do motelu i spać.
Z rana udaliśmy się na lotnisko by wrócić jakoś do Auckland. Zarejestrowaliśmy się w programie Air New Zealand i kupiliśmy bilety stand by na lot. Zasady takie same jak bilety standby pracownicze tylko tutaj może je nabyć zwykły Kowalski. Zabraliśmy się. W Auckland spóźniliśmy się ok 30 min na lot Cathayem do Hong Kongu. Zostawiliśmy tobołki na lotnisku i udaliśmy się na miasto. Tym razem udało nam się zobaczyć to oceanarium. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do pubu. Tam kelnerka wylegitymowała nas czy jesteśmy pełnoletni na picie piwa :D.
O 20 stawiliśmy się na lotnisku by odebrać z przechowalni bagaże i zaczęło się czekanie. W checkinie mówili, że są miejsca ale dowiemy się na samym końcu dopiero. Standard. W końcu po dłuugim oczekiwaniu dali karty pokładowe.
Samolot B772 Air New Zealand w środku widać, że wiele ma za sobą. Troche obdarty itp. Serwis - szału nie było. Po ponad 11 godzinach lotu wylądowaliśmy w Hong Kongu. Plan był taki, że zotajemy na 2 noce. Niestety prognozy sprawily, że odczekaliśmy 5godzin i zdecydowaliśmy się zabrać do Frankfurtu.W czekinie mówili, że na najbliższe dni na Monachium czy Fra były w -40 czy -50 miejsc. Nie ma co ryzykować i tak kolejne 12 godzin w drodze. Niestety rozsadzili nas. Ja na ogonie przy oknie, Anka na poczatku klasy ekonomicznej gdzieś w środku. Lufthansa B747-400 czyli system rozrywki stary. Monitor pod sufitem i tyle. Jeszcze najblisze 4godziny system byl reanimowany ;-) ale ważne, że lecimy. We Fra byliśmy coś koło 18. Nocleg w hotely NH a tam basen i sauna.

Po powrocie zostal niedosyt Nowej Zelandii. Za dużo do zobaczenia a za mało czasu :-) znaczy się trzeba będzie tam jeszcze powrócić bo jest po co :-).

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego